I już po sesji. Wczoraj po południu przyszła informacja o ostatnim egzaminie. Zaliczyłam wszystko, kolejno: 4, 3, 3.5 (plus wcześniej zdane egzaminy). A nie każdy miał tyle szczęścia i będzie pełno warunków w tym semestrze... Co za ulga, że mi się udało!
W piątek postawiłam na odstresowanie się. I średnio wyszło... 4.30 w nocy, a ja sama, w środku Wielkiego Miasta, ze łzami w oczach, na policzkach i wszędzie... W domu byłam po 6.
Został wstyd, wyrzuty sumienia i coś czego nie potrafię jeszcze nazwać... jakiś taki smutek chyba. Ech, ja to zawsze wpakuję się w jakieś dziwne rzeczy...
W sobotę wszystko olałam. Musiałam dojść do siebie. A koło 20 zaczęłam robić pączki - pierwszy raz w życiu. Nie wyglądały jak pączki :D Ale były przepyszne!
Podobno bardzo trudno zrobić odpowiednie ciasto drożdżowe, ale nie wydaje mi się... tylko urabianie jest wprost straszne. Całą niedzielę bolały mnie paluchy.
W niedzielę byłam na spotkaniu. Mam mieszane uczucia, ale cieszy mnie to, że mimo rzadkich kontaktów jest tak jak zawsze, jak wcześniej. Minusem jest jedynie to, że nie jest lepiej...
A dziś miałam jeden dzień ferii, bo poniedziałkowe zajęcia zaczynają się dopiero za tydzień. Ale nie ma tak dobrze, trzeba było zarobić trochę złotówek na przyjemności.
Teraz mam wolne. I co ja mam z tym czasem zrobić?? :D
poniedziałek, 24 lutego 2014
wtorek, 18 lutego 2014
Stan na dziś
Cytat z siebie z 5 lutego:
"Z jednego egzaminu miałam 55%, zaliczenie od 60%. Jeden punkt..."Jestem już po kolejnym terminie - tym razem 50%. Zaczyna robić się nerwowo...
"Drugi egzamin podzielony na 2 części, pierwsza (praktyczna - rysowanie projektów) 95%, druga (teoretyczna) ok 15% (?). Aby zdać trzeba mieć z obu po 50%. Szkoda, że nie liczono ze średniej arytmetycznej :P W projektach i praktycznym zastosowaniu różnych metod jestem dobra, ale nauka na pamięć to dla mnie koszmar..."Jestem i po tym egzaminie. Z części praktycznej zrobiłam dwa zadania, ale żadne w 100% dobre nie jest, niemniej tą część na pewno zaliczę. Z części teoretycznej były 3 pytania, trzeba mieć ok 2 dobrze, a ja tak właśnie mam. 3 pytanie było... delikatnie mówiąc... mające nas dobić. Przed chwilą szukałam odpowiedzi. Znalazłam na specjalistycznych stronach tego "produktu", że tak to ujmę. W 3 książkach po 900 stron nie ma na ten temat nic.
"Na trzecim egzaminie były 2 zadania. Aby zaliczyć trzeba mieć jedno dobrze i drugie w połowie. Ja miałam jedno dobrze i drugie w 1/3, bo pomyliłam się na początku i reszta poszła źle. A za metodę punktów nie ma."A to jeszcze przede mną.
czwartek, 13 lutego 2014
Potok myśli (i kto go zatrzyma?) :D
Zrobiłam sobie ferie w poniedziałek i wczoraj - już nie pamiętam dnia, kiedy mogłam nic nie robić. Tzn pamiętam, w przerwie świątecznej. Kurcze, jakie to leniuchowanie jest przyjemne!!! Po prostu cud, miód i malina! :)
A dziś wstałam, zdałam angielski. Kolejna miła rzecz. Szkoda, że trzy egzaminy w plecy i jeśli ich nie zaliczę, albo mnie wyrzucą, albo załapię się na warunek... Zobaczymy. Nie poddaję się, mam jeszcze dziś, jutro... W sobotę nie pracuję, więc rano też się pouczę, a wieczorem chcę już wyjść gdzieś potańczyć. Strasznie lubię tańczyć, chociaż w ogóle nie umiem :P Ale w tańcu nie o kroki przecież chodzi, tylko dobrą zabawę! Szkoda, że tak wiele osób o tym zapomina... Ostatni raz wyszłam gdzieś na całą noc dokładnie 14 grudnia. Dwa miesiące! Oczywiście nie licząc Sylwestra... i takich tam :D
Mam dziś dobry nastrój, to pewnie przez to słońce, które nieśmiało błyska spod tego całego kurzu i zanieczyszczeń. Za to wczoraj jak nie sypnęło śniegiem... Taka prawdziwa zima wróciła... Jak to zobaczyłam zasłoniłam okno roletą i nie wyglądałam, dopóki padający deszcz trochę go nie roztopił... W tym roku nie lubię zimy i mam cichą nadzieję, że to ostatnie jej tchnienie. Niech sobie idzie gdzieś tam do ludzi, którzy ją lubią ;)
A czego chcę oprócz ciepła? Dobre pytanie. Ostatnio często się nad tym zastanawiam. Czuję, że takie życie o jakim marzy większość osób nie jest dla mnie... z różnych powodów. Tylko co w takim razie miałabym ze sobą zrobić? No właśnie... Zobaczymy (wychodzi na to, że to moje ulubione słowo ;)).
A dziś wstałam, zdałam angielski. Kolejna miła rzecz. Szkoda, że trzy egzaminy w plecy i jeśli ich nie zaliczę, albo mnie wyrzucą, albo załapię się na warunek... Zobaczymy. Nie poddaję się, mam jeszcze dziś, jutro... W sobotę nie pracuję, więc rano też się pouczę, a wieczorem chcę już wyjść gdzieś potańczyć. Strasznie lubię tańczyć, chociaż w ogóle nie umiem :P Ale w tańcu nie o kroki przecież chodzi, tylko dobrą zabawę! Szkoda, że tak wiele osób o tym zapomina... Ostatni raz wyszłam gdzieś na całą noc dokładnie 14 grudnia. Dwa miesiące! Oczywiście nie licząc Sylwestra... i takich tam :D
Mam dziś dobry nastrój, to pewnie przez to słońce, które nieśmiało błyska spod tego całego kurzu i zanieczyszczeń. Za to wczoraj jak nie sypnęło śniegiem... Taka prawdziwa zima wróciła... Jak to zobaczyłam zasłoniłam okno roletą i nie wyglądałam, dopóki padający deszcz trochę go nie roztopił... W tym roku nie lubię zimy i mam cichą nadzieję, że to ostatnie jej tchnienie. Niech sobie idzie gdzieś tam do ludzi, którzy ją lubią ;)
A czego chcę oprócz ciepła? Dobre pytanie. Ostatnio często się nad tym zastanawiam. Czuję, że takie życie o jakim marzy większość osób nie jest dla mnie... z różnych powodów. Tylko co w takim razie miałabym ze sobą zrobić? No właśnie... Zobaczymy (wychodzi na to, że to moje ulubione słowo ;)).
poniedziałek, 10 lutego 2014
Postanowienia noworoczne
Obiecałam sobie, że postanowienia będą dopiero jak ogarnę sprawę z uczelnią. Wprawdzie jeszcze nie ogarnęłam. przede mną "trochę" nauki, ostatnie terminy, godzina "zero", być albo nie być na uczelni. Wow, jak to strasznie brzmi... A ja mam to wszystko gdzieś :D
No więc postanowienia.
Zapisane, przemyślane, wymieniane i poprzekreślane.
Co zostało?
Realizację zaczynam od 23.02. Może z wyjątkiem rozciągania, które zaczęłam wczoraj i kontynuowałam dziś. I jeśli czas mi pozwoli, zamierzam nie przestawać :)
Hłehłehłe :D |
Zapisane, przemyślane, wymieniane i poprzekreślane.
Co zostało?
- Rozciąganie 3 razy w tygodniu. Nigdy, ale to nigdy nie znosiłam ćwiczyć, wf-u w szkole wręcz nie cierpiałam. W liceum byłam na zwolnieniu permanentnym. Cud chyba, że jestem z gatunku chudzielców :P W zasadzie dopiero na studiach zaczęłam jarzyć o co w tym wszystkim chodzi... Hah, spodobało mi się dobieganie do autobusu bez zadyszki ;)
- Nauka angielskiego (też 3 razy w tyg.) z książki, którą zakupiłam wieki temu, a nie potrafię dojść nawet do 1/3... To nie jest taki typowy podręcznik, jakimi uszczęśliwiają nas angliści w szkole, na studiach czy kursie. Co więcej nie ma z nimi kompletnie nic wspólnego - i może dlatego tak mnie do siebie przekonała. Po x latach nauki w szkole nie umiem za wiele... Najwyższy czas coś z tym zrobić!
- Skok na bungee. Pozostawię bez komentarza :P
- No i wreszcie najważniejszy i zarazem najtrudniejszy dla mnie punkt. Ale, niestety, nie mogę odwlekać tego w nieskończoność... A mianowicie chodzi o zdrowie. Wezmę się wreszcie za pewien jego element. Pokonam swój lęk, umówię się do lekarza, pójdę na wizytę i dalej wszystko w jego rękach. Poddam się temu, co mi zaproponuje. Pokonam strach...
Realizację zaczynam od 23.02. Może z wyjątkiem rozciągania, które zaczęłam wczoraj i kontynuowałam dziś. I jeśli czas mi pozwoli, zamierzam nie przestawać :)
środa, 5 lutego 2014
Streszczenie styczeń-luty, czyli nauka, nauka i... nauka
Jak ten czas szybko leci to się w głowie nie mieści!
Od powrotu na studia po świątecznej przerwie non stop siedziałam z nosem w zeszytach, książkach, notatkach, kserówkach, programach komputerowych, Wordzie i Excelu - oraz oczywiście w pdfach ;) Drukarka wypluła co najmniej milion stron.
Na nic nie miałam czasu! Praktycznie przestałam jeść, nie mówiąc o jakichkolwiek (!) przyjemnościach.
Mój rozkład wyglądał tak:
5/6/7 pobudka -> do 17-20 uczelnia -> później 1,5 godziny leżenia w łóżku, kiedy nie mogłam podnieść nawet powieki -> projekty, sprawozdania, nauka -> do 1 w nocy.
W soboty wstawałam ok 10 i do pracy! W niedzielę miałam kolosy z jednego przedmiotu. Przypominam, że studiuję dziennie :P I wstawałam koło 6.
Zakończył się semestr i od razu sesja. Tak. W niedzielę ostatni kolos, a w poniedziałek już egzamin. Egzaminy miałam codziennie przez 2 tygodnie, prócz trzech wolnych dni. Hłehłehłe :D
Obecnie mam przed sobą trzy poprawki i zaliczenie z angielskiego.
Z jednego egzaminu miałam 55%, zaliczenie od 60%. Jeden punkt...
Drugi egzamin podzielony na 2 części, pierwsza (praktyczna - rysowanie projektów) 95%, druga (teoretyczna) ok 15% (?). Aby zdać trzeba mieć z obu po 50%. Szkoda, że nie liczono ze średniej arytmetycznej :P W projektach i praktycznym zastosowaniu różnych metod jestem dobra, ale nauka na pamięć to dla mnie koszmar...
Na trzecim egzaminie były 2 zadania. Aby zaliczyć trzeba mieć jedno dobrze i drugie w połowie. Ja miałam jedno dobrze i drugie w 1/3, bo pomyliłam się na początku i reszta poszła źle. A za metodę punktów nie ma.
Na angielski się nie nauczyłam, bo mi już zwyczajnie czasu nie starczyło...
Wspomnę o jeszcze jednym egzaminie, bo mnie krew jasna zalewa. Wykładowca wybierał sobie co piątą osobę i dawał 45%, cała reszta zdała. Nie wiem czym się sugerował: nazwiskiem, pismem, kolejnością oddania pracy? W każdym razie ja znalazłam się w tej pierwszej części. Akurat z tego przedmiotu orłem nie jestem... niemniej na poprawie były jedne z najlepszych osób na roku. Takie, które zawsze są przygotowane i zawsze wszystko wiedzą (nie to co ja :P) - i mają stypendia. Kto wie, czy takim potraktowaniem nie pozbawił ich należącej się im kasy...
Jak widać - co prowadzący, to inne zasady. Cieszę się, że pierwszy rok dawno za mną i mniej więcej wiem czego się spodziewać.
A zapisuję to wszystko po to, by jak przyjdzie jeszcze trudniejszy czas - przeczytać i pomyśleć "aha, wtedy dałam radę, to teraz też mi się uda!".
A w następnej części: postanowienia noworoczne. Tak wiem, rychło w czas :P
Od powrotu na studia po świątecznej przerwie non stop siedziałam z nosem w zeszytach, książkach, notatkach, kserówkach, programach komputerowych, Wordzie i Excelu - oraz oczywiście w pdfach ;) Drukarka wypluła co najmniej milion stron.
Na nic nie miałam czasu! Praktycznie przestałam jeść, nie mówiąc o jakichkolwiek (!) przyjemnościach.
Mój rozkład wyglądał tak:
5/6/7 pobudka -> do 17-20 uczelnia -> później 1,5 godziny leżenia w łóżku, kiedy nie mogłam podnieść nawet powieki -> projekty, sprawozdania, nauka -> do 1 w nocy.
W soboty wstawałam ok 10 i do pracy! W niedzielę miałam kolosy z jednego przedmiotu. Przypominam, że studiuję dziennie :P I wstawałam koło 6.
Zakończył się semestr i od razu sesja. Tak. W niedzielę ostatni kolos, a w poniedziałek już egzamin. Egzaminy miałam codziennie przez 2 tygodnie, prócz trzech wolnych dni. Hłehłehłe :D
Tak wyglądałam przez ostatni miesiąc :P Tylko coś za bardzo wysprzątane na tym obrazku :P |
Obecnie mam przed sobą trzy poprawki i zaliczenie z angielskiego.
Z jednego egzaminu miałam 55%, zaliczenie od 60%. Jeden punkt...
Drugi egzamin podzielony na 2 części, pierwsza (praktyczna - rysowanie projektów) 95%, druga (teoretyczna) ok 15% (?). Aby zdać trzeba mieć z obu po 50%. Szkoda, że nie liczono ze średniej arytmetycznej :P W projektach i praktycznym zastosowaniu różnych metod jestem dobra, ale nauka na pamięć to dla mnie koszmar...
Na trzecim egzaminie były 2 zadania. Aby zaliczyć trzeba mieć jedno dobrze i drugie w połowie. Ja miałam jedno dobrze i drugie w 1/3, bo pomyliłam się na początku i reszta poszła źle. A za metodę punktów nie ma.
Na angielski się nie nauczyłam, bo mi już zwyczajnie czasu nie starczyło...
Wspomnę o jeszcze jednym egzaminie, bo mnie krew jasna zalewa. Wykładowca wybierał sobie co piątą osobę i dawał 45%, cała reszta zdała. Nie wiem czym się sugerował: nazwiskiem, pismem, kolejnością oddania pracy? W każdym razie ja znalazłam się w tej pierwszej części. Akurat z tego przedmiotu orłem nie jestem... niemniej na poprawie były jedne z najlepszych osób na roku. Takie, które zawsze są przygotowane i zawsze wszystko wiedzą (nie to co ja :P) - i mają stypendia. Kto wie, czy takim potraktowaniem nie pozbawił ich należącej się im kasy...
Jak widać - co prowadzący, to inne zasady. Cieszę się, że pierwszy rok dawno za mną i mniej więcej wiem czego się spodziewać.
A zapisuję to wszystko po to, by jak przyjdzie jeszcze trudniejszy czas - przeczytać i pomyśleć "aha, wtedy dałam radę, to teraz też mi się uda!".
A w następnej części: postanowienia noworoczne. Tak wiem, rychło w czas :P
Subskrybuj:
Posty (Atom)