wtorek, 18 marca 2014

Miesiąc

Luty minął, marzec mija... Nowy semestr trwa już czwarty tydzień, a ja na nic nie mam czasu. Wstaję codziennie o 5.30, wracam 21:30, jeden dzień wolny, bo nie chodzę na te wykłady. Mimo wszystko jestem prze-ogromnie zmęczona (fizycznie, na szczęście). Zasypiam na stojąco. Dziś dopiero 13:30, a ja mam ochotę wskoczyć do łóżka i nie wychodzić.

Na studiach zaczęły się przedmioty typowe dla mojego kierunku. Zajmuję się rzeczami, którymi być może będę zajmować się w (daj Boże) przyszłej pracy. Jest mi ciężko. Jak na pół-humanistkę przystało wszelkie techniczne elementy sprawiają mi wielką trudność. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak trudną :D

Śmieję się, bo ostatnio tak popsułam komputer, że naprawa zajęła 3 godziny. Prościej byłoby gdybym od początku poprosiła o pomoc. Ale nie... chciałam SAMA. No i masz Ci los - tydzień bez komputera, bez internetu. Nie było strasznie, bo i tak jestem zacofana (brak fb, brak dosłownie wszystkiego), ale nie mieć możliwości znaleźć różnych, przydatnych informacji na studia było... katorgą.

Co do postanowień, to śmiech na sali. Chyba musiałabym spać po 4 godziny codziennie, żeby je wypełnić. Niemniej z okazji postu postanowiłam sobie nie jeść słodyczy. Najgorzej było na czyichś urodzinach. Na stole pyszny tort, kilka rodzajów domowych ciast (kocham!), a ja wcięłam tylko trochę sałatki. Obecnie nawet kawę słodzę połową płaskiej łyżeczki, bo wszystko jest za słodkie!

Jedynym szaleństwem, na które sobie pozwoliłam były naleśniki na obiad. Mama zrobiła i nie miałam serca prosić ją o jeszcze jeden obiad (bo zawsze stara się robić to, co lubimy ja i moje rodzeństwo). Tak więc zjadłam trzy naleśniki z dżemem truskawkowym. Na resztę basta, zero czekolady, czipsów, paluszków, ciasteczek, kawy z karmelem, nic. Jako zamiennik jem andrut i wafle ryżowe. Te ostatnie pochłaniam w ilościach hurtowych ;)

Również z okazji postu nie chodzę na imprezy, nie tańczę. Jako katolik takie mam obowiązki i staram się wypełnić je jak najlepiej potrafię. Chodzę na Mszę Św. w każdą niedzielę. Ostatnimi czasy miałam z tym problemy - po całym tygodniu, dojazdach na uczelnię, sobotniej pracy, całonocnych szaleństw w soboty na niedzielę, powrotów o 5-6 nad ranem - nie po drodze było mi do kościoła. Czasem zebrałam się na wieczorną mszę, czasem nie. Teraz jestem każdego tygodnia, mimo że nie zawsze jest idealnie, czuję jakiś taki wewnętrzny spokój.

Często zadaję sobie pytanie: czy jestem szczęśliwa? Czy podoba mi się to, jak żyję? O czym marzę? Co chciałabym robić za rok, dwa, trzy? Jak widzę swoją przyszłość? Wszyscy ludzie koło mnie mają plany. Mniejsze lub większe. A moje kończą się na: w te wakacje chcę gdzieś wyjechać. I tyle, nic więcej... Nie umiem marzyć? Planować? O co chodzi?

poniedziałek, 24 lutego 2014

Uff...

I już po sesji. Wczoraj po południu przyszła informacja o ostatnim egzaminie. Zaliczyłam wszystko, kolejno: 4, 3, 3.5 (plus wcześniej zdane egzaminy). A nie każdy miał tyle szczęścia i będzie pełno warunków w tym semestrze... Co za ulga, że mi się udało!

W piątek postawiłam na odstresowanie się. I średnio wyszło... 4.30 w nocy, a ja sama, w środku Wielkiego Miasta, ze łzami w oczach, na policzkach i wszędzie... W domu byłam po 6.
Został wstyd, wyrzuty sumienia i coś czego nie potrafię jeszcze nazwać... jakiś taki smutek chyba. Ech, ja to zawsze wpakuję się w jakieś dziwne rzeczy...

W sobotę wszystko olałam. Musiałam dojść do siebie. A koło 20 zaczęłam robić pączki - pierwszy raz w życiu. Nie wyglądały jak pączki :D Ale były przepyszne!
Podobno bardzo trudno zrobić odpowiednie ciasto drożdżowe, ale nie wydaje mi się... tylko urabianie jest wprost straszne. Całą niedzielę bolały mnie paluchy.

W niedzielę byłam na spotkaniu. Mam mieszane uczucia, ale cieszy mnie to, że mimo rzadkich kontaktów jest tak jak zawsze, jak wcześniej. Minusem jest jedynie to, że nie jest lepiej...

A dziś miałam jeden dzień ferii, bo poniedziałkowe zajęcia zaczynają się dopiero za tydzień. Ale nie ma tak dobrze, trzeba było zarobić trochę złotówek na przyjemności.

Teraz mam wolne. I co ja mam z tym czasem zrobić?? :D

wtorek, 18 lutego 2014

Stan na dziś

Cytat z siebie z 5 lutego:
"Z jednego egzaminu miałam 55%, zaliczenie od 60%. Jeden punkt..."
Jestem już po kolejnym terminie - tym razem 50%. Zaczyna robić się nerwowo...
"Drugi egzamin podzielony na 2 części, pierwsza (praktyczna - rysowanie projektów) 95%, druga (teoretyczna) ok 15% (?). Aby zdać trzeba mieć z obu po 50%. Szkoda, że nie liczono ze średniej arytmetycznej :P W projektach i praktycznym zastosowaniu różnych metod jestem dobra, ale nauka na pamięć to dla mnie koszmar..."
Jestem i po tym egzaminie. Z części praktycznej zrobiłam dwa zadania, ale żadne w 100% dobre nie jest, niemniej tą część na pewno zaliczę. Z części teoretycznej były 3 pytania, trzeba mieć ok 2 dobrze, a ja tak właśnie mam. 3 pytanie było... delikatnie mówiąc... mające nas dobić. Przed chwilą szukałam odpowiedzi. Znalazłam na specjalistycznych stronach tego "produktu", że tak to ujmę. W 3 książkach po 900 stron nie ma na ten temat nic.
"Na trzecim egzaminie były 2 zadania. Aby zaliczyć trzeba mieć jedno dobrze i drugie w połowie. Ja miałam jedno dobrze i drugie w 1/3, bo pomyliłam się na początku i reszta poszła źle. A za metodę punktów nie ma."
A to jeszcze przede mną.

czwartek, 13 lutego 2014

Potok myśli (i kto go zatrzyma?) :D

Zrobiłam sobie ferie w poniedziałek i wczoraj - już nie pamiętam dnia, kiedy mogłam nic nie robić. Tzn pamiętam, w przerwie świątecznej. Kurcze, jakie to leniuchowanie jest przyjemne!!! Po prostu cud, miód i malina! :)

A dziś wstałam, zdałam angielski. Kolejna miła rzecz. Szkoda, że trzy egzaminy w plecy i jeśli ich nie zaliczę, albo mnie wyrzucą, albo załapię się na warunek... Zobaczymy. Nie poddaję się, mam jeszcze dziś, jutro... W sobotę nie pracuję, więc rano też się pouczę, a wieczorem chcę już wyjść gdzieś potańczyć. Strasznie lubię tańczyć, chociaż w ogóle nie umiem :P Ale w tańcu nie o kroki przecież chodzi, tylko dobrą zabawę! Szkoda, że tak wiele osób o tym zapomina... Ostatni raz wyszłam gdzieś na całą noc dokładnie 14 grudnia. Dwa miesiące! Oczywiście nie licząc Sylwestra... i takich tam :D

Mam dziś dobry nastrój, to pewnie przez to słońce, które nieśmiało błyska spod tego całego kurzu i zanieczyszczeń. Za to wczoraj jak nie sypnęło śniegiem... Taka prawdziwa zima wróciła... Jak to zobaczyłam zasłoniłam okno roletą i nie wyglądałam, dopóki padający deszcz trochę go nie roztopił... W tym roku nie lubię zimy i mam cichą nadzieję, że to ostatnie jej tchnienie. Niech sobie idzie gdzieś tam do ludzi, którzy ją lubią ;)

A czego chcę oprócz ciepła? Dobre pytanie. Ostatnio często się nad tym zastanawiam. Czuję, że takie życie o jakim marzy większość osób nie jest dla mnie... z różnych powodów. Tylko co w takim razie miałabym ze sobą zrobić? No właśnie... Zobaczymy (wychodzi na to, że to moje ulubione słowo ;)).